Międzygatunkowa miłość. Wracamy do Włoch – część VI

Całą noc padało, więc ciężko było nam się zebrać, by wstać. Z pomocą przyszedł parkingowy, który dał jasno nam do zrozumienia, że pora się zbierać. Z tego ponaglania nie za bardzo były zadowolone psiaki, które wystraszyły ów krówkę. Spanie na dziko ma swoje uroki m.in. obcowanie z różnymi zwierzętami, a my lubimy, kiedy budzą nas różne lokalne żyjątka.

Wstaliśmy i przygotowaliśmy szybko śniadanie. Moja porcja frankfurterek postanowiła zrobić mi psikusa i dość szybko wylądowała na ziemi co spowodowało, że poranek był już u mnie nerwowy. Dodatkowo pogoda, która zmusiła do odpuszczenia dzisiejszej głównej atrakcji czyli Panoramabrücke Olpererhütte. Jest to wiszący mostek z mega widokiem na Austriacką panoramę. Atrakcja sprawia wrażenie niebezpiecznej jednak jest to tylko złudzenie optyczne. Poniżej pożyczone zdjęcie z internetu, by zobrazować Wam co straciliśmy, ale jestem pewny, że tam wrócimy.

Źródło: https://www.overlandtour.de/wanderung-olpererhuette/

Decydujemy więc jechać już w kierunku Włoch, tak by dzisiejszą noc spędzić już w kraju docelowym naszej wyprawy. Jednak najpierw musimy pilnie znaleźć stację paliw, na której dostępny będzie gaz LPG. W niektórych państwach problemem jest to, że takich stacji jest bardzo mało, co zwiększa koszta wyprawy. Tak jest w Austrii, jest ich tylko około 40., więc musimy dostosować trasę do tego, by po drodze zatankować. Jedziemy więc w kierunku stacji, którą znaleźliśmy na mylpg.eu, na miejscu udaje się zatankować więc od razu ruszamy w kierunku Włoch. Do granicy pokazuje nam godzinę drogi i około 90 km, jednak strasznie nam się dłuży ze względu na duży ruch na drodze, ale w końcu się udaje i wyjeżdżamy z Austrii. Miesiąc temu cieszyliśmy się, że po pół roku wyjeżdżamy już z tego kraju, a teraz wróciliśmy znowu. Masz Ci ten los… Na szczęście Włochy chyba stęskniły się za nami, bo od razu za granicą pogoda zmieniła się na bardzo ładną, dlatego kilka kilometrów dalej zdecydujemy się na krótki postój, by rozprostować nogi i puścić psy. I właśnie tutaj zacznie się namiętny, międzygatunkowy romans, o którym jest w tytule tego wpisu.

Stanęliśmy gdzieś na uboczu i nie zauważyliśmy, że miejsce, które wybraliśmy było pełne w tzw. element naturalny, czyli różne zwierzątka. Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony, mieszkańcy tej mini farmy, że ich odwiedziliśmy czy my, że nie zauważyliśmy ich. Najbardziej zadowolony był Tadeusz, który ma tendencje do zaprzyjaźnia się z każdym zwierzęciem. Mniej zadowolona była Sisi, która coś krzyczała non stop na Tadka, ale jego to kompletnie nie obchodziło. Stado dziwnych owiec szybko niestety się speszyło i uciekło kawałek dalej jeść sobie trawkę, ale Tadkowi w oko wpadła pewna Pani (chyba), która zaglądało do niego kuszącym wzrokiem.

Tadeusz uległ i tak zaczęła się wakacyjna przygoda, on był jeszcze młody i ona była młoda… Miłosnym uniesieniom w postaci całusów nie było końca, przepadł. Nie było chłopa… Już zastanawialiśmy się gdzie zmieścimy tę kozę, bo nie chcieliśmy ucinać skrzydeł temu świeżemu związkowi. Aż tu nagle… nasza bohaterka się zdenerwowała na zbyt nachalne zaloty naszego pieseła i jak mu z dyńki przywaliła… No wszyscy w szoku, wszyscy się pobudzili i w taki sposób złamała serce rudemu. Nie pozostało nam nic innego jak zabrać go do samochodu, pocieszyć i ruszyć dalej. Zmierzaliśmy ku noclegowi, który miał być w bajkowej scenerii. Jednak po drodze czekała nas jeszcze jedna przerwa, w miejscu, które jest wskazywane w większości przewodników jako perła tego regionu.

Lago Di Braies, jest często nazywane Perłą Dolomitów. Zdjęcia czy filmy na social mediach, które widzieliśmy sprawiały, że to miejsce wyglądało obłędnie. Jednak jesteśmy ostrożni, bo wiemy, że zdjęcia często są mocno podkręcane i czasami można się zawieść na danym miejscu. Docieramy do parkingów pod jeziorem. Widać od razu, że jest to miejsce mocno turystyczne. Wszędzie widnieją napisy dotyczące tego, że to prywatny teren. Na parkingu chwila na bezsensowną jak zwykle kłótnie, ale szczęście udaje się uspokoić i idziemy. Droga jak na Morskie Oko w Tatrach — asfalt, wokół góry i pełno ludzi.

Jedną z głównych atrakcji tego jeziora jest możliwość wypożyczenia łódki, jednak my już skorzystaliśmy z tej atrakcji na innym jeziorze (tutaj możecie przeczytać o tym, jeśli jeszcze nie czytaliście). Skorzystanie z tamtejszej oferty było mądrym posunięciem z kilku powodów. Pierwszym to tłok, z racji tego, że to miejsce jest bardzo popularne to dużo osób korzysta z tego i wypożycza łódki co sprawia, że na wodzie jest spory ruch. Drugi to brak możliwości uwiecznienia tego przy użyciu drona, ponieważ jest to teren prywatny i właściciel nie zezwala na latanie w tym miejscu. Trzeci to cena, koszt wypożyczenia to 45 Euro + kaucja na wypadek uszkodzeń. My płaciliśmy 7 Euro za pół godziny i mieliśmy całe jezioro tylko dla siebie. Dlatego dla nas pływanie po jeziorze Hintersee było zdecydowanie lepszym przeżyciem. Decydujemy się w takim razie na szybki spacer wzdłuż linii brzegowej jeziora.

Nasze psy powinny pracować jako służba sprzątająca wodę, ratownicy lub cokolwiek związanego z pracą w wodzie. Gdy tylko widzą wodę to dostają szału. Sisi wyławia wszystkie kamyki, jakie są w wodzie, a Tadek sprząta wodę z patyków i wszystkiego, co pływa. Gdyby ktoś był zainteresowany usługami to proszę się odzywać, dogadamy się i wypożyczymy naszą ekipę sprzątająca w rozsądnej cenie. Szybko zabieramy ich z wody, bo jak można się domyślić temperatura polodowcowego jeziora wśród gór o tej porze może być dość zimna, więc nie chcemy by się przeziębili. Idziemy dalej podziwiając jezioro i otaczające je szczyty.

Jezioro ma coś w sobie co sprawia, że nie bez powodu jest nazywane Perłą Dolomitów. Jest bardzo podobne do Morskiego Oka. Jednak na nas nie zrobiło aż tak bardzo wielkiego zachwytu. Owszem, jest bardzo klimatyczne i widok tych wysokich gór wokół pięknego koloru jeziora jest bajeczna. Jednak mamy inne upodobania, wolimy mniej oblegane miejsca. Dlatego też szybko decydujemy się na dalszą podróż w kierunku wybranego noclegu, by wcześniej dzisiaj zakończyć dzień podróży. 

Docieramy na parking i mamy chwile odpoczynku. Anita rozmawia przez telefon z rodzicami a ja wykorzystuje chwile, by uruchomić drona i polatać nim chwilę. To będą jedyne ujęcia Lago Di Braies, które udało się mi złapać. Wszystko przez teren prywatny oraz zakaz lotów nałożony przez właściciela posesji. Ruszamy, słońce jest coraz niżej co pozytywnie wpływa na barwy padające na te wyjątkowe góry, jakimi są Dolomity. Ich kolor i kształt jest cudowny, nie ma drugich takich gór, które tak wyglądają. Jedziemy powoli dalej i podziwiamy otoczenie.

Nocleg miałem zaplanowany przy jednym z najbardziej charakterystycznych punktów Dolomitów — Tre Cime. Jednak źle zbadałem temat dojazdu i ostatni fragment drogi do schroniska przy tym masywie to płatna droga, która dodatkowo ma ograniczenie ruchu. Tego popołudnia dodatkowo przed bramką stoi dość spora kolejka, która prawie się nie zmniejszała. Odpuszczamy… Wracamy nad jezioro, koło którego jechaliśmy i szukamy miejsca do noclegu na park4night.

Anita szuka miejsc a ja wyszedłem, by puścić drona i nagrać trochę Dolomitów — filmik będzie w kolejnej części, która już niebawem. Ktoś obok też akurat wystartował dronem. Fajnie, że Andrzej będzie miał towarzystwo. Jednak nasze drony nie zdążyły się nawet poznać, gdyż potencjalny kolega został utopiony w jeziorku. Widziałem ten niemy ból w oczach właściciela tego drona. Rozumiałem to uczucie, gdyż miesiąc temu sam straciłem drona, o czym mogliście przeczytać na naszych social mediach, na które Was zapraszamy.

Decydujemy jechać dalej i gdy zauważymy jakiś odpowiedni kawałek do zatrzymania się to po prostu tam staniemy. Udaje nam się zatrzymać przed wejściem na szlak. Rozstawiamy kuchnie, ja gotuje kolacje a Anita się uczy. Sielski spokój przerywa właściciel terenu, który w bardzo grzeczny sposób informuje nas, że możemy sobie odpocząć jednak na noc nie możemy zostać i musimy za chwile odjechać. Złożenie całego naszego tabory to dość niefajna robota więc odjeżdżamy po prostu 50 metrów dalej na parking, na który akurat ktoś podjechał też na nocleg.

Niebo jest bezchmurne a my jesteśmy w dość ciemnym miejscu to objawia się wysypem gwiazd. Tak kończymy dzień, pierwszy we Włoszech. Do egzaminu 3 dni a przed nami jeszcze około 900 km i 12 godzin drogi. Czas nas goni więc będziemy musieli troszkę zwiększyć tempo przemieszczania się, by dotrzeć na egzamin.