Co się znajduje na końcu tęczy? Wracamy do Włoch – część V

Wjechaliśmy do Austrii. Pogoda od razu po wyjechaniu z Niemiec pogorszyła się strasznie. Odpuściliśmy kolejny punkt do zobaczenia, którym był Hallstatt. Oprócz pogody problemem był też kończący się gaz w samochodzie. Jeśli chodzi o Austrię, to ciężko jest znaleźć stacje z LPG, ale na pomoc zawsze nam przychodzi stronę mylpg.eu, gdzie możemy zweryfikować czy w pobliżu mamy jakąś stacje. W 98% nie zawodzi nas i to, co jest na stronie, pokrywa się z rzeczywistością.

Szybko docieramy do naszego kolejnego punktu, jakim jest Zell am See. Znajdujemy parking i wychodzimy. Pierwsze co nam się rzuciło w oczy to bardzo wielka społeczność muzułmańska. Ilość osób była olbrzymia, chwilami ciężko było się zorientować czy jesteśmy w Austrii, czy gdzieś w kraju muzułmańskim. Jest to spowodowane tym, że 25% turystów w tym regionie pochodzi właśnie z Bliskiego Wschodu. Średnio wydają około 1000 złotych dziennie, dlatego też są ważni dla miejscowej gospodarki.

Miasto to słynie głównie z ośrodków narciarskich, jednak turyści przyjeżdżają tutaj przez cały rok. Na nas to miasto nie zrobiło większego znaczenia. Jednomyślnie stwierdziliśmy, że to taka nasza bieszczadzka Solina. Przechodzimy przez centrum miasto do promenady nad jeziorem. Nad jeziorem chwile odpoczywamy i latamy dronem, po czym stwierdzamy, że szkoda czasu i wracamy.

W drodze powrotnej do samochodu zatrzymujemy się jednak na kawę. Właściwie Anita, która całą drogę uczy się w samochodzie i widać, że zmęczenie daje się jej we znaki. Chwila przerwy, kilka łyków kawy i ruszamy dalej. W planach mamy jeszcze postój w większym markecie, by zrobić zakupy na kolacje. Udaje nam się znaleźć dość szybko i kolejna godzina miała być już do kolejnego celu, po którym będziemy już jechać na miejsce noclegowe.

Naszą atrakcją teraz miał być według niektórych źródeł najwyższy wodospad w Europie — Krimml. Jednak już 10 minut przed dojazdem do celu pogoda tak się popsuła, że stojąc na parkingu pod wodospadem, stwierdzamy, że nie ma sensu. Jedziemy na miejsce noclegowe i odpoczniemy, a Anita w spokoju się pouczy do Egzaminu. Co do wodospadu to rzekomo jest to najwyższy wodospad w Europie, jednak jak patrzyliśmy to różne źródła mają różne rankingi i w sumie nie wiemy jak to jest z nim. Z daleka jak jechaliśmy to robi wrażenie.

Do miejsca docelowego pokazuje nam 30 minut. Na początku wiedzie nas krętą drogą, jedziemy z myślą, że w końcu o godzinie 15 będziemy mieć już postój. Wyjeżdżamy pod górkę i nagle… bramki do pobierania opłat. Mamy lekki szok, bo jeździmy jak przystało na polskie cebule darmowymi drogami. Raz to więcej zobaczymy a dwa to nie musimy płacić za coś, co nie jest nam potrzebne. W końcu okazuje się, że niektóre drogi w Austrii są dodatkowo płatne (pomimo winiet) i tak trafiliśmy właśnie tutaj na Gerlos Alpenstraße, które kosztuje 10,50 euro. Listę płatnych dodatkowo autostrad i ogólnie zasady dotyczące jazdy autostradami w Austrii znajdziecie pod tym linkiem. 

A teraz mega dziwny zbieg okoliczności. Płacimy na bramce, dostajemy bilet, jedziemy dosłownie 500 metrów, po czym wszystkie chmury, deszcz i ogólnie cała pogoda, która była do kitu znika. Po prawej stronie pojawia się za to tęcza, która wygląda jakby zaczynała się 100 metrów obok. Widok nieziemski, najpiękniejsza tęcza, a właściwie podwójna tęcza, jaką w życiu widzieliśmy.

Nie pozostaje nam nic innego jak zatrzymać się i podziwiać ten spektakl. Wyjmuje Andrzeja i lecę nim by, zobaczyć jak to jest z tym skarbem na końcu tęczy. Startuje, lecę, lecę i, lecę i w końcu uświadamiam sobie, że coś musiało mi się w głowie przestawić skoro myślałem, że wlecę w tęcze. Uświadomiłem sobie, że to zjawisko optyczne będzie poruszać się razem z dronem. No po prostu załamałem się, że mogłem wpaść na pomysł, by wlecieć dronem w tęcze… Wleciałem za to w chmury, a to, co udało się nagrać i zmontować możecie zobaczyć w filmiku z drona na samym dole posta.

Ruszyliśmy dalej i dojeżdżamy do celu, którym jest parking przy Alpejskim pensjonacie, który akurat w tym okresie jest zamknięty, ale oferuje płatny parking. Przed wjazdem musimy się zatrzymać, gdyż dozorca, którym jest krowa musi nas poinformować o tym, by uiścić opłatę w parkometrze (filmik poniżej, jednak jakość słaba ze względu na zagubione wideo…). Chwila rozmowy i parkujemy. Miejsce cudowne. Nad małym jeziorem, wszędzie wolno chodzą krowy i wokół pełno gór.

Słońce pozwoliło mi na rozstawienie bardziej rozbudowanego stanowiska kuchennego i mogłem się zabawić w Makłowicza w podróży. Lubie gotować na łonie na natury, jest to cudowne uczucie móc komponować dania w takich warunkach. Robię, obiadek i kończymy na dziś, jest koło godziny 17, ja sobie odpoczywam, a Anita walczy neurochirurgią.

Dzisiejszy dzień to tylko około 200 km co w sumie daje nam 1700 km. Do egzaminu 4 dni więc będziemy musieli przyśpieszyć, tak by dzień przed znaleźć się już w okolicach Neapolu.