Oooo patrz, krowy! Wracamy do Włoch – część IV

Dzień dobry, dopiero trzeci dzień naszej podróży a my już trochę kilometrów pokonaliśmy. Zdecydowanie coś, co poprawia nam humor i budzi bardzo pozytywne emocje to wszelkiego rodzaju wolno żyjące zwierzęta, a przede wszystkim… krowy! Które to będą dość ważną częścią dzisiejszego dnia. Ale po kolei, zacznijmy dzień od poranka.

Wstaliśmy i spakowaliśmy się dość sprawnie. Plany na dziś były dość duże. Sporo fajnych miejsc do zobaczenia, jednak pogoda od rana już dała nam do zrozumienia, że musimy odpuścić i wybrać miejsca, w których pogoda będzie na tyle znośna by można było skorzystać z walorów danego miejsca. W taki sposób odpuściliśmy pierwsze miejsce, które było zaplanowane na dziś. Była nim Herbaciarni na Kehlsteinie zwana również Orlim Gniazdem, które kojarzy się Adolfem Hitlerem. Budynek ten według niektórych źródeł miał być prezentem na 50 urodziny. Jednak nie historia tego miejsca a widoki z góry na całe pasmo Alp było motywem, które miało nas tam zaprowadzić. Z racji chmur i deszczu odpuszczamy i kierujemy się do drugiego punktu na naszej dzisiejszej trasie.

Kolejnym punktem na naszej trasie miało być alpejskie jezioro. Na swojej liście miałem zaznaczone dwa jeziora, Königssee lub Hintersee. Wybór pada na to mniej znane i kierujemy się w tym kierunku. Po drodze jednak musimy zrobić postój, by rozłożyć kabinę prysznicową, stajemy w górach, gdzie mamy spektakl tańczących chmur, które owijają się wokół gór. To dobry moment na start drona (filmik na samym dole).

Pakujemy się i jedziemy dalej. Podczas ostatniego fragmentu drogi drogę blokują nam krowy i tutaj nasz system anty-intruzowy zaczyna działać, co można zobaczyć na poniższym filmiku, gdzie psy mało nie wyjdą z siebie. Widocznie nie były zadowolone faktem, że musimy przeczekać, aż dozorca nas przepuści. Kilka minut drogi i jesteśmy.

Jezioro Hintersee to dość małe jezioro o obwodzie tylko 2,5 km, które otoczone jest wysokimi alpejskimi szczytami. Jezioro to nie jest oblegane przez turystów. My po przyjeździe nad jeziorem zastajemy zamknięte kawiarnie oraz świeżo upieczoną młodą parę, która przyjechała tu na sesję zdjęciową. Wychodzimy z samochodu i zjadamy nasze alpejskie, które wczoraj sobie zakupiliśmy. Rozglądamy się za obsługą, która zajmuje się wynajmem łódek, gdyż taki właśnie jest cel tej wizyty tutaj. Wszędzie wokół spokój. Nie ma tłumów. Jest piękna, magiczna, alpejska zieleń, która powoduje, że człowiek zatapia się w niej i nie może wyjść z zachwytu tego żywego koloru. Udaje nam się wynająć łódkę, za …. 7 EURO! Zdecydowanie to wielki plus mało znanych miejsc, gdyż wynajem taki w bardziej obleganych miejscach to koszt około 35 Euro.

Wchodzimy całą załogą. Psy już obeznane w temacie, gdyż rok temu Sisi obchodziła swoje pierwsze urodziny na motorówce na Mazurach. Jednak tutaj wszystko trzeba było robić manualnie. Wiosłujemy i jesteśmy, całkiem sami, otoczeni wielki górami, na spokojnym jeziorze. No cud, miód, malina! Możliwość obcowania z tą przyrodą i mieć ją jakby nie patrzeć na wyłączność jest czymś niedopisania.

Oprócz wiosłowania w międzyczasie puściłem Andrzeja, naszego drona by trochę porobił ujęć. W pewnym momencie usłyszeliśmy jak stado krów zmierzało w stronę jeziora. Dzwonki słychać jest z daleka więc chwila minęła, zanim zobaczyliśmy dość interesujące towarzystwo. “Ooo patrz, krowy!” tylko tym razem były dość dziwne. Z oddali nie było tego widać, więc wysłaliśmy na zwiady Andrzeja. To, co zobaczyliśmy tak nas zaskoczyło, że nie wiedzieliśmy, na co patrzymy. Pielgrzymka krów pod opieką kilku pasterzy przemierzała drogę ubrane w kolorowe czapki, szaliki.

Po studniowym wypasie z gór tradycyjny redyk zwany w Bawarii Almabtrieb lub Viehscheid. Jest to wielkie święto dla wszystkich mieszkańców. My byliśmy w rejonie Parku Narodowym Berchtesgaden, który jest bardzo bogaty w zioła i to właśnie tam pasą się nasze krówki. Podczas drogi na pasterzy w wioskach, przez które przechodzili czekali mieszkańcy. Witali ich pod swoimi domostwami swoimi produktami. Łatwo zauważyliśmy co się cieszyło największą popularnością wśród pasterzy, był to Sznaps.

Wróćmy do naszego redyku, który jest popularny w większości Alp. Jest tradycją przekazywaną z pokolenia na pokolenie, która jest ważna dla alpejskich wiosek. Warto powiedzieć trochę o głównych bohaterach tego wydarzenia. Krowy wracają po około studniowym wypasie w górach. Gdy sezon był dobry i nie było żadnych wypadków to wtedy pasterze przyozdabiają krowy. Główną i najważniejszą ozdobą jest Fuikln, to wieniec z gałęzi jodły lub świerku, który jest zakładany na głowę krowy. Jak w każdym stadzie tak i tutaj jest ktoś, kto jest najważniejszy. Jest to krowa, która prowadzi stado, z racji tak pełnionej funkcji to właśnie jej korona jest największa oraz najbardziej okazała.

Tutaj ciekawostka, o której się dowiedzieliśmy po fakcie. Gdybyśmy wybrali jednak to pierwsze jezioro (Koniggsee) to możliwe, że również byśmy zobaczyli te krowy, jednak na krowy przechodzące przez tamto jezioro czeka nie lada atrakcja. Pożyczyłem zdjęcie poniżej, żeby zobrazować Wam, jak fajnie mają krowy w Alpach, nie to, co polskie mućki. Tam krowy jezioro pokonują na tratwach! Starych, drewnianych tratwach. Na brzegu czekają na nich ludzie, którzy witają ich owacjami, po czym zaczyna się świętowanie. Takie jakby nasze polskie dożynki.

źródło: https://podroze.se.pl/

My kończymy już wędrówkę z tą pielgrzymką i odbijamy w lewo. Jedziemy dalej w kierunku kolejnych atrakcji, o których już w kolejnej część. Żegnamy się z Bawarią i Niemcami. Czas zobaczyć co nas czeka w Austrii.

Do usłyszenia i nie zapomnijcie, by zerknąć co tam u nas na social mediach, a gdyby ktoś nie czytał poprzednich wpisów to wszystkie wpisy znajdziecie tutaj na blogu.

A w nagrodę dla wytrwałych poniżej dajemy filmik, który zmontowaliśmy. Tak byście mogli poczuć się jakbyście byli tam z nami.