Dolomity – to więcej niż tysiąc słów – żabkowe ferie
24 lutego, 20236 min read
Wstajemy rano, skoro świt i jesteśmy zdziwieni, że pomimo -15 stopni w nocy było ciepło. Śpiwory po raz kolejny nie zostały wykorzystane – wystarczyły ciepłe dresy i kołdra. Jednak jak to w takich przypadkach bywa… najgorsze było wyjść, ale staramy się zrobić to szybko i bezboleśnie. Szybkie zdjęcie Berlinka w miejscu noclegu i wsiadamy do samochodu. Szyby pozamarzane od środka więc chwile musimy poczekać, aż silnik się zagrzeje i będziemy mogli wytrzeć szyby ze szronu.
W Dolomity wybraliśmy się w sumie w jednym celu, żeby się po nich przejechać i popatrzeć, nacieszyć oczy. Początkowo były plany, żeby Anita skoczyła na narty – ja jestem oporny na naukę jazdy i jak na razie nie mam potrzeby na dalsze szkolenie. Jednak z racji tego, że ten wyjazd jest bardzo mocno budżetowy, to odpuszczamy tę atrakcję.
Wracając do pobudki, mimo tego, że jest koło 7 i zimno to jest coś, co zadowoli każdego smakosza górskich widoków. Wschód słońca i złota godzina. Zamknijcie oczy albo w sumie nie, bo nie będziecie mogli czytać dalej. To w takim razie bez zamykania oczu, wyobraźcie sobie wszechobecny cień i oświetlone tylko takim pięknym pomarańczem szczyty gór, nie byle jakich gór, gór charakterystycznych i niepowtarzalnych Dolomitów.
To nasz drugi pobyt w tym regionie, pierwszym razem byliśmy tu latem i co to dużo mówić, wiedzieliśmy, że musimy wrócić tu jak najszybciej. Z pewnością wrócimy tutaj, być może bez piesków, bo chcemy pokonać kilka tras, na których mogłoby być niebezpiecznie. Z reguły, jeśli psy mogą uczęszczać na szlakach, to zabieramy je. Zdobywają z nami np. Koronę Gór Polski i większość szczytów mają już za sobą. Nie jesteśmy behawiorystami, ale wydaje nam się, że lubią wędrować z nami po górskich szlakach. Wracając do pierwszego pobytu, to opisywaliśmy go w linku poniżej:
Ruszyliśmy krętymi szlakami, dobrze odśnieżonych dolomickich dróg. Część drogi była w ciszy, gdyż, jak to czasem u nas bywa, pożarliśmy się o byle co. W sumie o takim innym aspekcie podróżowania, jakim są sprzeczki lub inne takie „ciemne strony” podróżowania napiszę w jakimś oddzielnym poście. Ciekaw jestem, jak to u Was wygląda 🙂
Gdy już atmosfera wróciła do normy, to stwierdziliśmy, że nasz rydwan ma mało zdjęć i nie mamy co wrzucać na nasze profile w social mediach. Więc widzę zatoczkę i wjeżdżam. Zdjęcia zrobione, więc ruszamy dalej. Albo i nie… Śnieg był tak zbity, że koła ślizgały się jak szalone. Problemem był również samochód, który stał obok. Skarpet nie chciało nam się zakładać, więc wychodzę. Anita siada za kierownicę, a ja próbuje wypychać. Po kilku próbach udaje nam się wyjechać! Anita jedzie, by zawrócić gdzieś dalej, ja czekam, by szybko wsiąść i… zajeżdża ponownie na zatoczkę… : D Powtórka z rozrywki przeplatana tym razem zdenerwowaniem. Ruszamy dalej i zastanawiamy się nad tym, z której strony wyjechać z Dolomitów, by przejechać rejonami, którymi jeszcze nie jechaliśmy.
Przemierzamy różne miejscowości, podziwiając majestat tego cudownego pasma gór. Co chwile mijamy jakieś stoki narciarskie, także łatwo się domyślić, że jest to mekka dla narciarzy. W końcu trafiamy jednak na dość śliskie i strome podjazdy, jednak śniegu i lodu jest zdecydowanie za mało by zakładać łańcuchy.
Mijamy przeogromne zaspy śnieżne, które są wysokości naszego samochodu. Droga ta widać, że jest wyzwaniem dla Berlinka, ale w końcu udaje się wyjechać na główną drogę i tym sposobem przedarliśmy się bez żadnych większych problemów przez Dolomity.
Przed wyjazdem mamy trochę obawy przed połączeniem srogiej zimy i naszego Berlinka, który i tak kawał Europy zjechał i nie jedną wielką górkę pokonał, a jednak nie jest autem wyczynowym i czasem pokazywał granice swoich możliwości. Tutaj jedziemy trochę ryzykując, ale wierzymy w moc naszego rydwanu!
Zaspy są już wysokości samochodu, także mogłoby się wydawać, że jeździmy jakimś tunelem. Na szczęście Berlinek po raz kolejny pokazuje swoją moc i wyjeżdżamy już na główną drogę, która zaprowadzi nas do kolejnego celu, dzisiejszego dnia.
A kolejnym punktem jest Jezioro Garda, tutaj chcemy zatrzymać się gdzieś na obiad i ugotować coś sobie. Docieramy do północnej miejscowości, która miała rozpocząć naszą przygodę z tym jeziorem. Riva del Garda, bo o niej mowa, jest jedną z piękniejszych miejscowości nad Gardą. Nas wita Słońce, ale również srogi wiatr, co niestety z marszu nie pozwala nam na urządzenie gotowanka w tym miejscu.
Decydujemy się więc na spacer ulicami miasta, jest poza sezonem plus dodatkowo jest pausa pranzo, czyli sjesta. Pustki i wiatr, to jest to co nas oprowadza po mieście. My w międzyczasie zastanawiamy się, którym brzegiem jeziora jechać. Wybór pada na zachodni, więc wracamy do samochodu i ruszamy dalej.
Zatrzymujemy się w zatoczce, by zjeść coś. Dziś tylko kanapeczki, gdyż pogoda nie rozpieszcza pomimo pięknego słońca.
Wyjeżdżamy znad jeziora i szukamy miejsca, by stanąć gdzieś i wziąć prysznic. Mamy swoją kabinę prysznicową oraz słuchawkę zasilaną na 12 V. Wodę podgrzewamy sobie na gazie i w taki sposób możemy być niezależni, jeśli chodzi o prysznic. Aczkolwiek często korzystamy z infrastruktury np. na AutoGrillach. Wtedy wjeżdżamy na krótki odcinek płatnej autostrady, płacimy jakieś 2 Euro, zajeżdżamy na stacje i tam ogarniamy się a czasem też już zostajemy i na noc.
Jest godzina 19., a my dojechaliśmy do miejsca znalezionego na park4night. Znajduje się ono na pięknym punkcie widokowym w Weronie i to tutaj dzisiaj zostajemy na noc. Ruszamy więc na spacer po nocnym mieście.
Będąc w centrum Werony przypominamy sobie o aplikacji To Good to Go, jednak nie ma nic satysfakcjonującego i kolacje przyrządzimy sobie sami jak wrócimy. Spacerujemy około 2 godzin i miasto jest dość puste. Wiemy, że jesteśmy poza sezonem, jednak zaskakuje nas jak mało ludzi jest o tej porze roku. Nie narzekamy, lubimy pustki.
Wracamy więc do samochodu, ogarniamy troche wnętrze i przygotowuje sobie stanowisko do gotowania, w naszym przypadku 80% obiady to makaron w przeróżnych wydaniach. Tak jest też i tym razem. Zjadamy kolacje z widokiem na oświetloną Weronę, pakujemy się i lecimy spać.
Postaw nam kawe i zgarnij 45 dni BookBeat za darmo!
Od jakiegoś czasu mamy konto w serwisie BuyCoffee. Serwis ten to forma wspierania twórców pojedynczymi, niewielkimi dotacjami jest już od dawna znana w sieci. Bez rejestracji możesz wesprzeć nas dowolną kwotą od 5 zł wzwyż. Ta wirtualna kawa będzie przeznaczona na wyprawę, którą planujemy w te wakacje. Wpłata jest bezpieczna i nie ma czego się obawiać. Serwis jest legalny w Polsce i wielu twórców internetowych z tego korzysta.
A teraz, jeśli chcecie dokonać wpłaty, to zapraszamy do tego, gdyż trwa współpraca pomiędzy serwisem BuyCoffee a BookBeat i po wpłacie dostajecie kod, który po rejestracji w serwisie BookBeat pozwala wam korzystać z tego serwisu przez 45 dni za darmo. W pakiecie macie 30 godzin słuchanie audiobooków, których jest tam sporo!
Zapraszamy Was do wsparcia! : ) I do usłyszenia wkrótce, w kolejnej części naszych włoskich przygód!
P.S. Zapraszamy na social media, tam jesteśmy na bieżąco i łatwo też nawiązać z nami kontakt!
Zapisz się do newslettera, by dostawać informacje, które nie będziemy publikować na stronie. Podróżnicze ciekawostki, ciekawe oferty na loty oraz wiele, wiele innych.