Bajkowy zamek Neuschwanstein. Wracamy do Włoch – część III

Po zjedzeniu późnego śniadania ruszyliśmy dalej. W przeciwnym kierunku na autostradzie ciągnie się przeogromny korek, nie widzieliśmy takiego chyba nigdy. Na mapie wyliczyliśmy, że ciągnie się na długość 30 km, na szczęście dla nas, jedziemy w innym kierunku. Mijamy bawarskie miejscowości, nie zajeżdżamy do stolicy Bawarii — Monachium, może gdyby nasz Robercik nadal tam, a tak to ruszamy dalej w kierunku zamku przez wielu uznawanego za najpiękniejszy zamek w Europie, a nawet i świecie.

Mamy dość spore opóźnienie, a dzisiejszy dzień ma być krótszy, tak by Anita mogła się pouczyć spokojnie wieczorem do egzaminu. Więc analizujemy sprawę i poświęcamy na zamek tylko 15 minut, nie wchodząc na górę co i tak byłoby ciężkie do zrobienia, ze względu na to, że połowa naszej załogi ma zakaz wstępu do większości takiej miejsc. Podziwiamy więc z dołu, wyjmuje drona i lecę, by zrobić kilka ujęć. To był pierwszy raz podczas wyjazdu, gdy uruchomiłem drona. Można powiedzieć dziewiczy lot, bo po otrzymaniu od supportu DJI jeszcze nim nie latałem.

Jednak pomimo tego, że nie byliśmy na zamku. Chcielibyśmy coś o nim opowiedzieć. Bo oprócz tego, że jest interesujący ze względu na wygląd to ma również ciekawą historię. Może najpierw o wyglądzie… Każdy z nas kojarzy czołówkę z bajek Disneya, to właśnie ten zamek był inspiracją do stworzenia ilustrowanego zamku z tej właśnie czołówki. Był również pierwowzorem zamku z bajki o Śpiącej Królewnie. Także jak widać oprócz bajkowego wyglądu ma również baśniową otoczkę. Sam zamek jednak jest niedokończoną budowlą. Ludwik Wittelsbach II zwany szalonym postawił sobie za cel zbudowanie tego mieszkania, był ważniejszy niż polityka i wszystko inne. Liczyło się tylko to. Nagle tajemniczo zmarł. Gigantyczne koszty ukończenia oraz tajemnica związana ze śmiercią władcy spowodowała, że budowa została przerwana.

Bajkowy Król, bo taki przydomek dostał dzięki tej budowli, miał znaczący wpływ na wygląd swojego dzieła. Choć nad budową piecze trzymali architekci, to każdy szczegół musiał być uzgadniany z władcą. Zamek w tej chwili jest jedną z głównych atrakcji Bawarii. Mimo tego, że zamek jest młodą budowlą. Rozpoczęcie miało miejsce w drugiej połowie XIX wieku. To potrafi przyciągnąć tłumy turystów. Dziennie, w szczycie sezonu, przez zamek potrafi się przewinąć nawet 10 tysięcy ludzi! Sporo jak na atrakcje na uboczu. Jednak warto tam zajrzeć. My na pewno tam wrócimy. Wejście na dziedziniec jest bezpłatne. Cena biletu normalnego na zwiedzanie z przewodnikiem to 15 Euro i trzeba rezerwować bilet tego samego dnia na konkretną godzinę. Zamek jest jedną z najbardziej popularną atrakcji Niemiec, więc można się domyślić, że czasami może być ciężko tam się dostać.

My ruszamy jednak dalej, mamy godzinę drogi do kolejnego punktu. GPS kieruje nas poprzez Austrię, jedziemy sprawnie i po 30 minutach odsłaniają nam się najwyższe szczyty Niemiec na czele z Zugspitze. Oświetlone przez już nisko położone Słońce, powodują, że zatrzymujemy się i delektujemy się tym widokiem. Szybki lot dronem i kontynuujemy trasę, objeżdżamy najwyższy szczyt Niemiec z lewej strony i meldujemy się w Garmisch-Partenkirchen.

Nie wiem dlaczego, ale myślałem, że miasteczko samo w sobie jest dużo ciekawsze. Więc tak naprawdę to tylko przejechaliśmy przez miasto i na szybko zaglądamy do sklepu, by kupić coś sobie na jutrzejsze śniadanie i wyjeżdżamy z miasteczka. Oj… zapomniałem, odwiedziliśmy jedno miejsce. Była to skocznia, na której corocznie od 1956 roku, 1 stycznia organizowany jest jeden z konkursów Turnieju Czterech Skoczni. Także szybkie zdjęcie ze skocznią spod samochodu i zmierzamy już jak najdalej w kierunku jutrzejszych atrakcji. Ja prowadze sobie i myślę nad jutrzejszym dniem, Anita się uczy, psy jak zwykle w podróży śpią lub obserwują otoczenie. Udaje mi się dojechać, aż w okolice Rosenheim. Dzięki czemu do jutrzejszych miejsc mamy tylko 30-50 minut.

Zatrzymujemy się na autostradzie na zajeździe dla kamperów. Rozstawiamy się, Anita się uczy, rozkładam kuchnie, szykuje kolacje i kończymy dzień. Ja dość szybko padam, a Anita walczy z materiałami do egzaminu ustnego, który już za kilka dni. Na dziś tyle, jutro dość intensywny dzień w Austrii, który jak się okaże, będzie mega interesujący pod względem tego, co nam się przytrafi.

Drugi dzień podróży minął nam bardzo sprawnie. Sporo zobaczyliśmy (tu możecie zerknąć nasz poranek Klejnot trasy romantycznej. Wracamy do Włoch! Część II)

Pokonaliśmy dzisiaj ponad 700 km (co daje już prawie 1500 km), w samochodzie spędziliśmy około 15 godzin. Jest to też dobre, bo podczas podróży kieruje głównie ja, więc Anita może skupić się na nauce. Nadrobiliśmy sporo, więc jutro będzie można zwolnić tempo. Śledźcie nas na Instagramie gdzie również prowadzimy relacje z podróży. Do usłyszenia!