Klejnot trasy romantycznej. Wracamy do Włoch – Część II

Dzień dobry! Dzień rozpoczął się dobrze, gdyż obudziło nas słoneczko, które tego dnia miało być towarem deficytowym. Wszystko to za sprawą niżu, o którym pisaliśmy w tutaj (w pierwszej części naszej podróży). Padające promienie dały nam werwy i pakowanie szybko nam poszło. Na szybciutko idziemy z psami się przejść po okolicznej zieleni i ruszamy dalej. À propos nich, jak pisaliśmy wcześniej, psy bardzo upodobały sobie podróże samochodem, czasami myślimy, że one sądzą, że to ich nowy dom. Gdy wróciliśmy po pierwszej podróży do Włoch to nasze czworonogi nie wiedziały, gdzie iść, a w domu zachowywały się bardzo niepewnie. Na nasze szczęście dobrze one znoszą podróże i mogą jechać śmiało w długie trasy. Gdyby jedno z nich nie mogło podróżować i robiłoby problemy podczas podróży lub miało chorobę lokomocyjną to byłoby to mocnym ograniczeniem w naszych podróżach. Dzięki temu mogą biegać ze swoimi ziomeczkami i opowiadać, jakie to atrakcje ich non stop spotykają dzięki podróży z nami.

Wracajmy jednak do naszego poranka. Spakowaliśmy i jechaliśmy w stronę miasteczka uznawanego za najpiękniejsze, najromantyczniejsze i ogólnie “naj” miasteczko w Niemczech. Co do tych miejsc uznawanych wg przewodników, rankingów i innych miejsc, gdzie można znaleźć wskazówki co zobaczyć – podchodzimy sceptycznie do nich. Przykładem może być Wybrzeże Amalfi czy Alberobello, które nas nie zachwyciło głównie dlatego, że były tam hordy turystów, które powodowały to, że miejsce przypominało jakby jakieś dożynki się tam odbywały. Co innego Molise, do którego trafiliśmy przypadkiem – tam mogliśmy się rozkoszować wszystkimi miejscami. Dlatego tutaj zmierzaliśmy z pewną ostrożnością, a właściwie to ja, bo całą trasę do Włoch planowałem ja, więc Anita jechała w ciemno, dzięki czemu mogła się skupić na nauce do egzaminu. Wracajmy więc do drogi. 30 minut przed miejscem docelowym, zatrzymaliśmy się gdzie na uboczu, by się ogarnąć, rozłożyliśmy nas świeży nabytek w postaci kabiny prysznicowej i prysznica turystycznego. Jest to o tyle wygodne, że nie jesteśmy teraz uzależnieni od noclegu, w którym musi być sanitariat w postaci prysznica, bo mamy swój.

W międzyczasie próbowałem przeprowadzić szybkie szkolenie Tadkowi z golenia się w terenie. Jednak jak to on, bardziej zaciekawiony był wszystkim, co się rusza w krzakach. Odpuszczam mu, pakujemy się i zmierzamy dalej ku miejscu docelowemu.

W końcu docieramy, udaje nam się znaleźć bezpłatny parking na osiedlu domków jednorodzinnych. Zakładamy nasze czapki-żabki i idziemy do Rothenburg ob der Tauber. Wchodzimy do miasta poprzez wejście w murze, którym otoczone jest całe miasto. Pierwsze co widać to, że czas tu się zatrzymał. Nie ma tutaj nowoczesnych budynków, jest spokój i piękno miasta. Spowodowane to może być wczesną godziną, ale to nam na rękę. Lubimy mieć przestrzeń dla siebie.

Miasto leży nad rzeką Tauber oraz znajduje się na Szklaku Romantycznym (Romantische Straße) i jest zdecydowanie perełką tego właśnie szlaku. Wizytówką miasta są szachulcowe kamienice z czerwonymi dachami, które w połączeniu z wybrukowanymi uliczkami dają nam istnie bajkowy krajobraz. Zmierzamy pomiędzy ulicami, nie mając celu w tym mieście. Chcemy się delektować spokojem i urokiem tego miejsca. Wokół pełno sklepów z różnoraką ceramiką, pluszakami, zabawkami dla dzieci oraz lokalnymi przysmakami, które są śnieżne kule zwane Schneeballen. Ten rarytas przypomina nasze faworki jednak jest zwinięty w kulkę i z różnymi polewami.

Bierzemy śnieżną kulę w jednej z piekarni na drogę i ruszamy dalej w stronę serca miasta, którym jest Markt. W centrum znajduje się piękny ratusz, który niestety jest akurat podczas renowacji i zasłonięty rusztowaniem. Tuż obok znajduje się Tawerna Rajców, w której pomiędzy 11 a 15 pojawiają się dwie figury, symbolizujące pewne wydarzenie historyczne. Wszystko działo się podczas wojny trzydziestoletniej, która toczyła się pomiędzy katolikami i protestantami. W roku 1631 u progu murów miasta pojawił się dowódca wojsk katolickich hrabia Johan von Tilly. Przyjechał on z celem zajęcia miasta, jednak dał zadanie, które mogło pozwolić na ocalenie. Ów zadanie polegało na wypiciu 3 litrowego kufla wina za jednym łykiem. Wyzwania podjął się burmistrz, który podołał temu zadaniu i w ten sposób ocalił miasto przed wojskami hrabiego. Ku temu wydarzeniu o pełnych godzinach w Tawernie Rajców pojawiają się dwie postacie, które prezentują to historyczne wydarzenie.

Ruszamy dalej pustymi alejkami i docieramy do murów miasta, którymi miasto jest otoczone. Na mury można wejść z niektórych wież obronnych. Po wejściu czeka nas ponad dwu kilometrową trasą wartowników z podobno dość ładnymi widokami na miasto. My odpuściliśmy wejście i ruszam inną drogą już w kierunku powrotnym. Anita szuka w tym czasie kawiarni, byśmy mogli chwile siąść i odpocząć. Siadamy i prosimy o kawę, zapomnieliśmy o tym, że mamy czapki żabki. Kelner przypomina nam o tym mówiąc, że mamy mega czapki. Te czapki jednak robią furorę wszędzie i dają uśmiech ludziom, którzy nas mijają.

Musimy tylko kupić naszym psiakom coś żabkowego i będziemy prawdziwym żabkowym teamem. Pijemy Kawkę, odpoczywamy i ruszamy już w kierunku samochodu, jednak okrężną drogą, by jeszcze nacieszyć się miastem. W szybkich podróżach tak jak w naszym przypadku problemem jest to, że nie zawsze mamy czas się nacieszyć danym miejscem. Tu zdecydowanie chcielibyśmy zostać dłużej, pospacerować wieczorem i poczuć jeszcze bardziej klimat tego miejsca. Aczkolwiek na nasze szczęście w mieście jeszcze nie było tłumów wycieczek więc mogliśmy nacieszyć się spokojem miasta.

Wychodzimy już powoli z tego pięknego bawarskiego miasta. Tuż po wyjściu z murów widzimy, że akurat nadjechało kilka autokarów z turystami. My zmierzamy do samochodu i ruszamy dalej, na południe do kolejnego punktu, do którego mamy 250 kilometrów drogi oraz 3 godziny drogi. Chwile po wyjechaniu z miasta łapie nas ulewa, udało nam się na szczęście zwiedzić miasto bez towarzystwa deszczu. Jedziemy dalej i gdy tylko wyjeżdżamy na znów bezchmurny teren, zatrzymujemy się na MOP-ie na autostradzie i jemy dość późne śniadanie. Na tych zajazdach jest dość sporo stref do postoju i zorganizowania pikniku. Ludzie tam bardzo chętnie z tego korzystają.

Zjadamy, pijemy herbatkę i ruszamy dalej. Do kolejnego punktu, który opiszemy w kolejnej części naszej podróży do Włoch.

A Was zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku oraz Instagramie. Dzięki czemu będziecie na bieżąco informowani o nowych postach na blogu.