Ku przygodzie! Powrót do Włoch – część I

20 dni, 9 państw, góry, jeziora, lasy, rzeki, morza i 7,5 tysiąca kilometrów pokonanych naszym Berlinkiem. Potężne burze, które spowodowały smierć kilku osób w regionie, wielkie ulewy, problemy z egzaminem, uszkodzony przez kogoś samochód czy kradzież, która nas doświadczyła. Nie zdążyliśmy napisać podsumowania z naszej wcześniejszej podróży do Włoch gdzie byliśmy pół roku, a już pojechaliśmy tam znowu. Na tamto podsumowanie, opis miejsc gdzie byliśmy czy filmy z drona, które się uchowały jeszcze przyjdzie czas. Teraz zapraszamy Was na kilku częściową serie opisującą naszą podróż, nasze przygody, które przeżyliśmy podczas tej intensywnej wyprawy.

Przed samym wyjazdem zdecydowałem o przebudowie naszego campervana. W tym celu wyjeliśmy siedzenia i na miejscu tych siedzeń miałem zamontować naszą kuchnie. Zakupiliśmy dwie nowe kuchenki gazowe, wcześniejsze co mieliśmy sprawdzały się, ale były dość niestabilne, niewygodne oraz miały małą moc grzewczą. Fotele wylądowały w domu, co bardzo ucieszyło nasze psy, które chyba myślą, że mieszkają w samochodzie.

Dwa dni przebudowy i zdziwienie dotyczące wzrostu cen materiałów, które musiałem zakupić i samochód gotowy do drogi. Zdecydowaliśmy się pojechać dzień wcześniej, byliśmy spakowani, gotowi do wyjazdu a do Polski w nocy miał wejść niż z mocnymi ulewami i burzami. Co wcale nas nie zdziwiło bo taka pogoda lubi nam towarzyszyć.  
Bierzemy psiaki i wyruszamy w kierunku Wrocławia. Droga autostradą mija szybko, jednak na wysokości Wrocławia już zaczeła nas łapać nasza “ukochana” pogoda. Oprócz obfitego deszczu problemem były pioruny, które dość blisko uderzały, ale… nie można było stanąć, nie było gdzie na autostradzie oraz to bezsensu. Więc pędziliśmy dalej, oby jak najszybciej wyjechać z tego niżu. W lubuskim spadło wtedy bardzo dużo deszczu, a niż Peggy sprawił, że drogach przed granicą Polsko-Niemiecką powstawały korki.

Jak informują Lubuscy Łowcy Burz, nad Gorzowem Wielkopolskim spadło 130,4 mm wody. Tym samym jest to pobity prawie dwukrotnie rekord dobowy opadu.

Jednak w końcu udało się wyjechać na ostatnią prostą. W drodze w wiadomościach padła informacja, która zdecydowanie zapadnie w pamięć wszystkim na świecie. Królowa Elżbieta nie żyje. Pogoda, która nam towarzyszyła, audycje oraz muzyka w radiu wprowadziły nas w lekki nostalgiczny nastrój. Jednak tuż przed granicą polskie niebo nas pięknie pożegnało. 

Koło godziny 20-tej mijamy przejście graniczne w Jędrzychowicach. Do naszego pierwszego celu zostaje nam około dwóch godzin. Jest nim Dresden lub po polsku Drezno, w którym parkujemy chwile po 22:00, chwila spaceru i jesteśmy w centrum starego miasta. Jedno z piękniejszych niemieckich miast, perła baroku czy Florencja Północy robi na nas wrażenie już na samym początku. Nie mamy zaplanowanego zwiedzania, jesteśmy tu tylko dwie godziny i po prostu chcemy rozprostować nogi, pospacerować się i podelektować się tym, że jesteśmy prawie sami w centrum tego historycznego miasta. Drezno z Polską łączy bardzo ważna postać, pod koniec 17. wieku elektor saski August Mocny został wybrany na króla Polski. Jest to postać nieszablonowa, o której krążą różne legendy, jedna z nich dotyczy się jego kochliwości oraz tego, że podobno miał tyle dzieci ile dni w roku. Kochał to miasto, dlatego jego serce spoczęło w katedrze Świętej Trójcy. To on zastał miasto renesansowe, ale zostawił barokowe, przez co przepych widać na każdym kroku.

W centrum starego miasta zastajemy jarmark, który się rozkłada. Nasze szczęście do takich imprez już nie raz sprowadzało nas na ziemie i zawsze jesteśmy za wcześnie albo gdy już jest po wszystkim. Tak było w tym przypadku, nazajutrz miał się rozpocząć “Herbstmarkt“, jesienny targ, w którym można spotkać bardzo dużą ilość handlowców z szeroką gamą produktów. Każdy stragan handlarza miał dość oryginalne ozdoby, w których wykorzystywane były dary ziemi. Pozostaje nam podziwianie tych ozdób i ruszamy dalej i trafiamy przypadkiem na ścianę, która przykuje uwagę każdego przechodnia.

II wojna światowa dla Drezna okazała się tragiczna, ale jedna ściana ostała się praktycznie niezniszczona. Znajduje się na niej niezwykły Orszak Książęcy, który powstał z okazji 800-lecia dynastii Wettinów. Wyjątkowość tego dzieła polega na tym, że jest on zbudowany z miśnieńskiej porcelany. Liczba kafelków tworzących całość liczy aż 25 000! Długość, jaka liczy to ponad 100 metrów. Robi wrażenie. Zarówno wygląd oraz historia tego działa sprawia, że stoimy tam dobre kilka minut i nie możemy się nacieszyć widokiem czegoś tak wyjątkowego. Zdecydowanie jest to coś, co zrobiło na nas największe wrażenie podczas spaceru, z którego już powoli wracamy.

Kierujemy się okrężną drogą w stronę samochodu. Tak byśmy mogli jeszcze nacieszyć się budynkami, które w większości przypadków zostały zrekonstruowane po brytyjskim bombardowaniu w lutym w 1945 roku. My zdecydowanie za krótko tu byliśmy i wiemy, że wrócimy. Być może na jarmark bożonarodzeniowy, które są bardzo popularne w Niemczech. Jednak teraz musimy zmierzać dalej, w stronę kolejnego jutrzejszego punktu naszej podróży do Włoch. Do miejsca tego jest cztery godziny więc podjeżdżamy tylko kawałek by jutro mieć bliżej tej wyjątkowej miejscowości. 

Zatrzymujemy się w połowie drogi na MOP-ie i rozkładamy nasze łóżko, szybki spacer z psami i idziemy spać, a jutro czeka nas spacer po najpiękniejszym niemieckim mieście, a jakim? Dowiecie się już w kolejnej części. 

Do usłyszenia!

Śledzcie nas również na Instagramie, gdzie znajdziecie relację z poprzedniej podróży